środa, 11 stycznia 2012

Zagadka

Czy ten Pan się dziwi?




„Ja panu nie przeszkadzałem” - czyli o języku polityków


Dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi, zanim nic nie powie. Winston Churchill 

Język polityków, nierzadko pretendujących do najwyższych stanowisk w państwie, dawno już stracił miano parlamentarnego, częściej przybierając cechy języka ulicy.


Próba opisania języka polityki musi skończyć się dziś niepowodzeniem. Stosunkowo łatwo można to było zrobić przed rokiem 1989, kiedy to jeden nadawca, partia, posługując się ustalonym od dziesięcioleci wzorem, opisanym później jako nowomowa, zwracał się do narodu z jasnym przesłaniem. Pluralizm i wolność słowa połączone z łatwością dostępu do informacji sprawiają, że język polityki XXI wieku (nie tylko w Polsce) stanowi jako zjawisko społeczne ogromne pole badawcze. Dostęp do środków masowego przekazu jest jednym z wyznaczników demokracji. Media stają się również środkiem integrującym społeczeństwo, a także, coraz częściej, warunkiem identyfikacji społecznej. O języku polityki decydują doświadczenia rozmówców, ich wiedza o świecie i o sobie. Posługują się oni tym samym językiem, zazwyczaj mówią na ten sam temat, jednak nie mogą się porozumieć. Dlaczego? Wynika to w pewnej mierze z różnych odbiorców, jakich projektują dla swoich wypowiedzi. Każdy chce być atrakcyjny, każdy chce przekonać do siebie, każdy zwraca się jednak do innej publiczności. Zdecydowanie łatwiej byłoby opisać język poszczególnych partii czy też konkretnych aktorów sceny politycznej niż przedstawić spójny i jednolity opis omawianego zjawiska w całości. Dlatego właśnie skupię się na języku polityków, a nie polityki.

„My nie chcemy prowadzić żadnych walk, my nie jesteśmy partią wojny” 

Każde wystąpienie polityka jest swoistym spektaklem. Aktor pracuje nie tylko na swój wizerunek, ale i na obraz reprezentowanej przez siebie partii. Stąd tak ważne jest przedstawienie siebie w jak najlepszym świetle, przedstawianego programu jako najbardziej odpowiadającego potrzebom wyborców, zaś reprezentowanych wartości jako najbliższych powszechnie uznawanym. Jednak za każdym razem polityk zmuszony jest stawić czoło swojemu oponentowi z partii opozycyjnej i – jak nas uczą doświadczenia ostatnich tygodni – koalicyjnej. „Stając w szranki” (ale również i „konkury”), zmuszony jest „podnieść rzuconą mu rękawicę”, co nieraz skończyć się może poważnym naruszeniem dóbr osobistych (chociaż groźba naruszenia cielesnego w postaci „dostania w papę” od jednego z dzisiejszych ministrów brzmiała całkiem poważnie). Nie przypadkiem metaforyka wojenna pojawia się tu tak często. I chociaż „wojna na górze” na razie toczy się tylko „na polu” języka, to wytoczone „działa” grzmią coraz głośniej. 

„Knajackie słownictwo”

Ważne jest jednak nie tylko to, o co się walczy, ale i jak się walczy. Język polityków, nierzadko pretendujących do najwyższych stanowisk w państwie, dawno już stracił miano parlamentarnego, częściej przybierając cechy języka ulicy. Pełne inwektyw i pomówień wypowiedzi słychać w kuluarach sejmu na każdym kroku. Naciskani przez żądnych sensacji dziennikarzy posłowie nie stronią od wszelkiego rodzaju argumentów. Schopenhauer w swej Erystyce sugerował, że jeśli nie mamy konkretnych zarzutów w stosunku do programu przeciwnika, najlepiej użyć argumentum ad personam. To zawsze zadziała. „Durny zacietrzewiony doktryner”, „palant” i „ćwok” to tylko niektóre epitety, jakimi posługują się posłowie. Proszę sobie teraz wyobrazić polityka broniącego się przed tym zarzutem: „Nie jestem ćwokiem!”. Świat przeciwników politycznych pełen jest „rzekomych powiązań”, „tak zwanych zwolenników” i uczestników „układu”. Aluzje, pytania i przypuszczenia stanowią doskonały oręż w walce politycznej. Oręż, przed którym bronić się jest bardzo trudno lub nawet jest to niemożliwe. Wszelkiego rodzaju presupozycje przypisują odbiorcy takiego komunikatu oczywistą prawdziwość wypowiedzianych słów: „Przed jakim trybunałem powinien stanąć pan X za nielegalny handel bronią?” W tak postawionym pytaniu nie podlega negacji to, czy pan X bronią handlował; fakt ten według przemawiającej jest bezsporny. Zastanawiać się jedynie można nad rodzajem sądu, przed jakim stanie winowajca. Zdania nacechowane emocjonalnie trudno analizować w kategoriach prawdy i fałszu. Ich prawdziwości nie można zaprzeczyć ani potwierdzić. Zamaskowane formy agresji, takie jak plotki i podejrzenia, wyrządzają o wiele więcej szkody, jako że źródeł ich trudno się doszukać, zatem nie ma się również jak bronić. Świat nadawcy staje się w ten sposób światem odbiorcy. A o to w polityce przecież chodzi. Obyczaj językowy ulega stopniowej wulgaryzacji. Wraz z końcem monopolu władzy publicznej w przeszłość odeszły też sztywne kanony i rytuały komunikacyjne polityków. Uważa się, że wulgaryzacja języka jest wynikiem frustracji społecznych oraz wyrazem niezgody na język wzniosłych ideałów stojących w sprzeczności z praktyką życia codziennego. Jednakże nasilające się zepsucie obyczajów, nie tylko językowych, może mieć i z pewnością ma negatywny wpływ na odbiór i interpretację rzeczywistości nie tylko przez młodych ludzi, o czym boleśnie świadczyć mogą wydarzenia ostatnich dni.


„Da pani powiedzieć…”

Innym niepokojącym zjawiskiem jest forma, jaką przybierają dyskusje polityków podczas debat prowadzonych w radio i telewizji. Prawdziwym odbiorcą ich wypowiedzi nie są dyskutanci zaproszeni do studia, ale słuchacze i telewidzowie. Celem każdej dyskusji winno być rozwiązanie kwestii spornej, na przykład szukanie rozwiązania istotnych dla państwa problemów. Tymczasem dla polityków każde z publicznych wystąpień jest szansą na autokreację i autoprezentację. Goście zaproszeni do studia przestają być ważni. Ważne jest natomiast, by jak najdłużej pozostawać przy głosie. Zamiast dyskusji racjonalnej stajemy się świadkami dyskusji retorycznej, której głównym celem jest zdobycie przewagi nad rozmówcami. Wszelkimi środkami. Coraz częściej, co obserwować można w debatach telewizyjnych, również środkami niewerbalnymi. Odbieranie głosu rozmówcy przybiera coraz częściej formę odbierania fizycznego. Ręce służą już nie tylko do obrazowania wypowiedzi, ale także do powstrzymywania interlokutora. Twarz rozgorączkowanego polityka wyraża więcej niż słowa. Zaciśnięte zęby, rozpalone oczy, napięcie wszystkich mięśni – to nierzadkie obrazki, szczególnie w programach, do których zapraszanych jest tylko dwóch mających zmierzyć się ze sobą gości. „Ja panu nie przeszkadzałem, pozwoli pan, że najpierw ja skończę” – to najczęściej powtarzane zdania przez rozmówców. Niestety przestały one już cokolwiek znaczyć. Nie bez winy są również prowadzący program dziennikarze. „Widzę, że pani redaktor jeszcze z szoku nie wyszła” – kwituje rozmowę wicepremier. Zazwyczaj jedyną konkluzją, którą można wysnuć z pokrzykiwań jednych na drugich, jest ta, że redaktor prowadzący faworyzuje rozmówców – odbierając głos aktualnie się wypowiadającemu i oddając go oponentowi. 

„Megakreacja wydarzeń fałszywie relacjonowana przez media”


Tożsamość partnerów komunikacji nie jest dana z góry, jest niejako konstruowana w czasie trwania aktu komunikacji. Na początku przekazu kreuje się więc świat pożądany przez nadawcę, nadaje się rzeczywistości takie cechy, jakie pozwolą później na łatwe dopasowanie jej do własnego sposobu widzenia świata. Wiedza staje się władzą. Dzięki niej polityk informujący o kolejnych sensacyjnych wydarzeniach w ławach opozycyjnych zawłaszcza w pewien sposób przestrzeń społeczną, kontroluje ją, dzieląc zarazem społeczeństwo. Tak przedstawiony świat jest bardzo przejrzysty, z wyraźnym podziałem na nas i na nich. Opozycja MY („społeczeństwo”, „naród”, „obywatele”) – ONI („lumpenliberałowie”, „proeuropejczycy”, „postkomuniści”) tworzy czarno-biały obraz rzeczywistości, którą z łatwością przyjmą wyborcy. Zamiast dokonywać porównań i szukać prób porozumienia coraz silniej dokonuje się dychotomizacji i konfliktowania opinii publicznej. Podstawą podziału są wyznawane wartości. Lewica i prawica nie są już określeniami na wyznawane poglądy polityczne, ale etykietami wartościującymi. Ocena przestaje mieć charakter merytoryczny, górę bowiem biorą emocje. Zwolennicy koalicji rządzącej oburzeni są, że „całe to towarzystwo pluje na rząd”, tymczasem jej przeciwnicy nie obawiają się oskarżyć koalicji, że „ohydnie kieruje krajem”. Kolejne argumenty każdej ze stron spotykają się ze stanowczym „nie!”, co zamyka drogę do dalszej komunikacji. Zdanie przeciwne jest lekceważone, „jedynie, tylko i wyłącznie” nasze pomysły są godne uwagi. Brak empatii i synergii prowadzi do seansów nienawiści. O „polityczny bolszewizm i chuligaństwo polityczne” oskarżają się nawzajem wszystkie strony konfliktu. Jedni „plotą bzdury”, drudzy to „bezczelni kłamcy”. I również w tym przypadku winą za przedstawiany obraz świata obarcza się nie tylko samych polityków, ale i media relacjonujące wydarzenia. Dziennikarze oskarżani o „lincz medialny” stają się już nie czwartą, ale pierwszą władzą. To od nich zależy, co i w jaki sposób zostanie przedstawione. Kto zostanie zaproszony do studia i komu zostanie przydzielony tak cenny czas antenowy. Może właśnie dlatego kwestia agentów wśród dziennikarzy jest ostatnio tak często podnoszona.

„Nie mówmy, kto, mówmy, że partie” 

Jasnemu podziałowi na faworyzowanych swoich i dyskryminowanych obcych towarzyszy często niejasność i nieprecyzyjność języka. Niektórym mglistość pojęć pozwala lepiej funkcjonować, zmienność treści słów i celowa niejasność mogą być jednym ze sposobów manipulacji językowej. Podobnie jak to było w przypadku nowomowy, nadaje się niektórym pojęciom nowe, nie do końca sprecyzowane znaczenia. Nie podaje się konkretnych zarzutów ani nazwisk. Wszystko okryte jest mgłą tajemnicy, „szara sieć” i „układ” stały się już niemal przysłowiowe. Z takim przeciwnikiem trudno się walczy, ale tworzenie i podtrzymywanie ciągłej atmosfery zagrożenia sprzyja utrzymaniu władzy i poparciu dla nie zawsze popularnych reform. „Mamy do czynienia z potężną prowokacją polityczną określonych sił”. Kto stoi za tymi „siłami”? Kto im przewodzi? Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi, ale kolejne działania, których szczegółów nie można przedstawić z uwagi na tajemnicę państwową bądź dobro śledztwa, pomogą pokonać przeciwnika.

„Polityczna gra” i „polityczne spory” wywołują obecnie negatywne skojarzenia. Określenie „elity polityczne” to już niemal oksymoron. Język polityki przestał być językiem dyplomacji i, niestety, coraz silniej oddziałuje na język, jakim posługujemy się na co dzień, czyniąc debatę publiczną coraz bardziej zbrutalizowaną, a tym samym zniechęcając większość do angażowania się w sprawy publiczne. Szczególnie widoczne jest to podczas wyborów samorządowych. Już dziś widać, że oprócz wielkich miast, gdzie wybory mają charakter jak najbardziej polityczny, samorządowcy spoza Krakowa czy Warszawy łączą się w Stowarzyszenia na Rzecz Poprawy Życia, Forum Samorządowe, Porozumienie dla..., Przymierze Społeczne czy Inicjatywę Obywatelską. Jak się wydaje, szyld partii politycznej może więcej zaszkodzić, niż przynieść pożytku kandydatom na radnych. Wielka polityka i spory na górze ustępują rzeczowej dyskusji, pełnej rytuałów i etykiety językowej. Aż do pierwszej sesji rady miejskiej, kiedy to członkowie Stowarzyszenia za żadne skarby nie będą chcieli wyjść z inicjatywą porozumienia na rzecz przymierza z członkami Forum.


Wszystkie przytoczenia pochodzą z nagrań wypowiedzi polityków prezentowanych w telewizji publicznej oraz w stacjach prywatnych.

"Znak", nr 12, Rok LVIII, Grudzień 2006.

środa, 30 listopada 2011

Kilka przykładów




Wśród technik i środków prezentowania i tworzenia własnego wizerunku przez polityków zauważyłem m.in. 
publiczne potwierdzanie własnych wartości, zachwalanie swoich kompetencji oraz wyliczanie własnych zasług. Zachowania te mają charakter rywalizacyjny i służą, jak zresztą większość zarejestrowanych przeze mnie wystąpień, nie tylko budowaniu własnej tożsamości, ale także deprecjacji przeciwników na scenie politycznej. Przybierają one różny charakter. Politycy odwołują się w swoich wystąpieniach głównie do dokonań z przeszłości oraz ich pozytywnego wpływu na obecną sytuację polityczną i gospodarczą. Jednym ze sposób kreowania własnej postaci są także pozorne, nierzetelne akty komplementowania partnera interakcji. Pozorne, ponieważ warstwie językowej wypowiedzi zaprzecza komunikat niewerbalny. Komplementy o ironicznym charakterze służą z kolei deprecjacji partnera, a tym samym podwyższeniu własnej osoby. Przykładem takiego komplementu może być wypowiedź Aleksandra Kwaśniewskiego:

Otóż cenię Jarosława Kaczyńskiego za niewątpliwie inteligencję oraz niewątpliwie fakt, że dysponuje programem politycznym, z którym się całkowicie nie zgadzam, ale go ma, to jest yy… nie będę, nie będę mówił, że nie.




Równie częstym perswazyjnie, a także korzystnym zabiegiem autoprezentacyjnym, jest komplementowanie odbiorcy zewnętrznego, zarówno tego zaproszonego do studia, jak i obserwującego debatę w telewizji. Komplementy skierowane w stronę widzów są typowym chwytem retorycznym, umożliwiającym wstępne przekonanie do własnej osoby, potem zaś do własnych poglądów. Odbiorca utożsamia się z interesami nadawcy, wartościując je pozytywnie. Nie chodzi tu tyle o przekazywanie informacji, co o dopasowanie i negocjowanie obrazów świata nadawcy i odbiorcy zewnętrznego.
Również emocje oraz postawy są ważnym narzędziem, dzięki któremu ludzie odczytują swoje wzajemne nastawienie do siebie. Prezentowane przez polityków treści widzowie porównują ze znanymi im z własnego doświadczenia reakcjami. Odbiorca komunikatu, który bliski jest poglądom nadawcy, z sympatią odbiera przesłaną wiadomość i zarazem jej autora. Łącząca w ten sposób komunikujących więź emocjonalna skutkuje przyjęciem przez odbiorcę postawy i zachowań nadawcy. Następuje proces dopasowania się obrazów świata i tym samym dokonuje się pozytywna autoprezentacja, co jest przygotowaniem do skutecznej perswazji.
Występujący w debatach telewizyjnych politycy konstruują swoją tożsamość, poprzez budowanie określonej, popieranej przez siebie i swoją partię, wizji świata. Te konstrukcje z kolei służą do równoważenia układu interpersonalnego, pomiędzy politykiem-nadawcą a odbiorcą, przysłuchującym się debacie. Nikt z badaczy nie zaprzecza dziś czynnej roli odbiorcy w procesie interakcji, który staje się równoprawnym jej twórcą. Służy temu m.in. „spontaniczne” ujawnianie emocji, które uznać można za jedną z technik, umożliwiających zdobycie przewagi w grze, jaka się toczy pomiędzy politykami zaproszonymi do studia. (Przykładem może być przysłowiowe już Yes! Yes! Yes! premiera Kazimierza Marcinkiewicza podczas konferencji prasowej). To ujawnianie zazwyczaj ma charakter kontrolowany, politycy świadomi są bowiem ciągłej obserwacji przez kamery telewizyjne. Świadomość bycia obserwowanym, pełni niezwykle ważną funkcję kontrolną i regulacyjną, a umiejętność dostosowania się do oczekiwań innych ludzi powoduje, że większość z polityków unika zachowań nieakceptowalnych i nietolerowanych przez otoczenie. Zdarza się jednak, że zarówno język, jak i niewerbalne sygnały wysyłane przez polityka, zdradzają charakter emocji, które kierują jego zachowaniem, odsłaniają go. W wyniku zagrożenia ja broni on silnie swoich wewnętrznych przekonań, odkrywając tym samym kierujące nim emocje. Czego przykładem jest m.in. irytacja Andrzeja Leppera:

No i... Ale po co pan przerywa ciągle. No to gaadaj pan, a ja wyjdę ze studia i po co ja mam tutaj być, no. Da mi pan coś powiedzieć czy nie?!


Z kolei do zachowań reaktywnych zaliczyć można m.in. ignorowanie i lekceważenie partnera komunikacjiodcinanie się od spraw, poglądów i ludzideprecjonowanieumniejszanieobrażanie i grożenie partnerowi interakcji, co stwarza wizerunek osoby agresywnej, ale i silnej. Natomiast zachowania, mające na celu tworzenie pozytywnego wizerunku swojej twarzy to: ujawnianie zdolności samokrytycznej refleksji, czy wyrazy przesadnej skromności. Poprzez modalne ustosunkowanie się nie tylko do treści, ale także samego odbiorcy, politycy wpływają na kształt interakcji i relacje ich łączące. Ustosunkowanie to może wyrażać się zarówno w warstwie werbalnej, jak i niewerbalnej. Zarejestrowane przeze mnie gesty spełniały dwojaką funkcję: część z nich wzmacniała przekaz słowny, część zaś stanowiła samodzielne znaki, wyrażające rzeczywiste intencje nadawcy. Znaki te często nie wykazywały spójności z treścią wypowiedzi, ta inkongruencja zaś może być dla odbiorcy przed telewizorem sygnałem, dającym podstawy do podważenia wiarygodności. Przykładem samokrytyki są słowa Jana Rokity w reakcji na prowokacyjne pytanie dziennikarza:

Dziennikarz: No bo ja jestem inteligentny. A ty?
Polityk: <śmiech> No nie aż tak jak ty. No trudno.





Równocześnie w nagraniu widzimy jak w ostatniej fazie wystąpienia polityk krzywi usta w geście zniesmaczenia, po zdjęciu z nich fałszywego uśmiechu, odwracając głowę w kierunku przeciwnym do prowadzącego program, co zostaje jednak zarejestrowane przez kamerę.
Niezwykle istotnym z punktu widzenia pragmatyki jest również przedstawienie elementów zachowań polityków, które wskazywać mogą na werbalne i niewerbalne oznaki stanu mentalnej niezgody z wyrażanymi sądami czy przekonaniami. Trudno mówić tu o katalogu zachowań, wskazujących na przecieki niewerbalne, każde bowiem z zachowań należy do indywidualnego repertuaru nadawcy, jednak takie niekontrolowane przez polityków wskaźniki emocji mogą być jednym z podstawowych źródeł oceny przez odbiorców zewnętrznych. Gesty bowiem, na co wskazują badacze, często nie są znakiem odpowiadającego im słowa, ale towarzyszącej danej wypowiedzi myśli, idei. Zatem gdy wyrażane słowa nie towarzyszą rzeczywistym stanom mentalnym, bywa, że są zdradzane przez gesty.

Autoprezentacja - definicja pojęcia



Autoprezentację polityków traktuję jako te interakcyjne zachowania językowe, parawerbalne i niewerbalne, które służą jako środki do budowaniu własnego wizerunku wewnątrz i na zewnątrz ugrupowania politycznego, mające na celu pozyskanie potencjalnych wyborców, jak również budowanie własnej pozycji na scenie politycznej. Prezentujący się polityk stara się podkreślać te z cech, które są przez elektorat pożądane i ukrywać niekorzystne dla własnego wizerunku cechy osobowościowe. Do określonego przez siebie celu dążyć może zarówno stosując zgodne z własnym ja strategie i techniki komunikacyjne, jak i fałszywie odgrywając role, które sprzeczne są z jego wewnętrzną hierarchią wartości, jednak stać się mogą skutecznym narzędziem w walce politycznej. Przyjmując wybraną maskę, polityk może nie tylko starać się ukazać jako określona i pożądana na danym miejscu osoba, ale również może on ukrywać prawdziwe ja, które sprzeczne jest z głoszonymi przez niego poglądami.
Głównym motywatorem działań autoprezentacyjnych polityka będzie zawsze wyborca. To od audytorium zależeć będą wykorzystane techniki i przyjęte przez nadawcę strategie komunikacyjne, sposób organizacji tekstu, przekazywane treści. W większości przypadków zachowania te mają charakter zrytualizowanego występu, kierującego się określonymi regułami i rządzącego się odgórnymi prawami.
Osobnym zagadaniem, jest problem intencji, jakie stają za konkretnym komunikatem. Nie każde zachowanie jest z pewnością intencjonalne, każde jednak ma wartość prezentacyjną. Bywa, że niektóre z sygnałów są nadawane nieświadomie lub niecelowo, a ich obecność nie jest uświadamiana przez samych nadawców. Niemniej stanowią one zawsze ważne źródło oceny dla odbiorcy.
W ramach autoprezentacji wyróżniałem zatem celowe wyrażanie siebie i często mimowolne odsłonięcie siebie. W obrębie mojego zainteresowania pozostawały również sposób, w jaki dany polityk pragnie być odbierany oraz rzeczywisty obraz prezentowany na zewnątrz. Konkretne wystąpienia polityków miały bowiem potwierdzić wytworzony przez nich obraz własnej osoby. Obraz ten ulegał jednak często zmianie, w zależności od zmieniającej się sytuacji na arenie politycznej, dlatego też rzeczywistość społeczna jest dla polityka grą, a umiejętne odegranie wymaganej roli koniecznym do utrzymania się w życiu publicznym zadaniem.

Interakcja interpersonalna



Interakcję można  definiować jako każde zachowanie językowe i niewerbalne, na które wpływ ma także odbiorca (nawet ten wyobrażony). Działanie interakcyjne nie jest więc prostym wyzwalaniem reakcji, jak chciała tego amerykańska szkoła behawioralna, ale złożoną i rozwijającą się w czasie i przestrzeni dynamiczną konstrukcją. Komunikujący się ze sobą partnerzy wnoszą do niej pewną koncepcję siebie, koncepcję chwilową, subiektywną, przez co mało stabilną, która jednak zostaje „zobiektywizowana” w czasie kontaktu face to face.
Dodatkowo, interakcję można podzielić według socjologów na interakcje niezamierzone oraz kierowane. Te drugie dzielą się z kolei na kierowane zadaniem oraz kierowane tożsamością.
W interakcjach
kierowanych zadaniem lansowanie własnej osoby jako wartości nie jest najważniejsze, jest najwyżej środkiem, a nie celem komunikacji. W interakcjach kierowanych tożsamością, typowych dla wystąpień polityków, hierarchia celów zmienia się, najważniejsze staje się sterowanie znaczeniem własnej osoby dla odbiorcy. Tożsamość polityka tworzy się poprzez użycie i oddziaływanie języka, wpływając na swój obraz i relacje z innymi nadawca tworzy własną postać, skupiając się na takim prowadzeniu wymiany zdań, by skutkowała ona jak najkorzystniejszym obrazem jego osoby.
W przeciwieństwie do komunikacji interpersonalnej prezentujący się w telewizji politycy nie mają w większości kontaktu ze swoimi odbiorcami. Pomimo tego, że bezpośrednio zwracają się do zasiadającego w studio dziennikarza czy drugiego polityka, ich uwaga skupia się na wirtualnych odbiorcach, zasiadających przed telewizorem. Oczywiście sam akt autoprezentacji nie daje gwarancji swojej skuteczności. Aby przedstawić odbiorcy pożądany przez siebie obraz własnej osoby, politycy przystosowują go do oczekiwań wyborców. Jest to możliwe, dzięki umiejętności sterowania tożsamością, czyli takim strategiom porozumiewania się, które pozwalają im na manipulację własnym obrazem. Sposób mówienia i zachowywania się odzwierciedla tożsamość, którą w danej chwili prezentują, większość bowiem zachowań, nie tylko mownych, ma za zadanie przekazać innym informację o sobie. Dzięki temu, że jednostka jest w stanie wyobrazić sobie znaczenia, jakie mogą być przypisane danym jej zachowaniom, potrafi ona przyjąć punkt widzenia innych, którzy aktualnie ją obserwują. George Herbert Mead sugeruje nawet, że ludzie doświadczają samych siebie, dzięki pośrednictwu innych. A zatem komunikacja, to nie strumień stanów ego, nie spotkanie jaźni, lecz prezentacja samego siebie, prezentacja swoich przeżyć, myśli i odczuć. Komunikujący dowiaduje się o tym dzięki werbalnym i niewerbalnym sygnałom wysyłanym przez swoich interlokutorów w reakcji na jego zabiegi autoprezentacyjne. Dopiero kontakt z innymi ludźmi pozwala mu ocenić, w jaki sposób jest on przez nich odbierany. Możliwe jest to poprzez analizę i interpretację gestów wysyłanych przez interlokutorów. Jednostka jak w lustrze odbija się w innych, odbiera sygnały świadczące o swoim zachowaniu, o sposobie oceny, konstruując na tej podstawie wizję samego siebie lub odczucia i postawy, jakie mogą być żywione w stosunku do niej.
Ja nie jest zatem konstruktem stałym i jednorodnym. Każdy ma tak wiele osobowości, jak wiele typów interakcji podejmuje w społeczeństwie i jak wiele ról w nim odgrywa. Kontakty międzyludzkie wymagają od polityka kontrolowania sytuacji, odczytywania, w jaki sposób inni interpretują jego zachowania, aby zachować określony, jednolity wizerunek i wreszcie, aby móc wykorzystać szeroki repertuar umiejętności autoprezentacyjnych. Paradoksalnie grozi to jednak tym, że takie zachowanie doprowadzić może do sytuacji, w której polityk o pragmatycznej koncepcji ja, dostosowując swoje reakcje do zmieniającego się otoczenia, przestaje być wiarygodny, a jego osobowość wykazuje cechy inkongruentne.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Jak wybieramy...

Według Ervinga Goffmana głównym przedmiotem każdej interakcji jest przedstawienie własnej osoby, czyli autoprezentacja, głównym celem autoprezentacji jest zaś nie tylko chęć przedstawienia siebie w pozytywnym świetle, czy zaprezentowanie pozytywnego wizerunku, ale także nakłonienie innych, by postępowali w zaplanowany przez nadawcę sposób. Można zatem zakładać, że jednym z czynników, które bierze się pod uwagę w interakcji z innymi, jest wywarcie jak najkorzystniejszego wrażenia na odbiorcy.
Ludzie nie reagują tylko na wypowiedzi, ale oddziałują na siebie, zmieniają swoje zachowania, interpretują je. Mowa ludzka zawiera zatem pewien stopień indywidualizmu, kreacyjności, co objawia się poprzez różnorodność modyfikacji znaczeniowych. Jean Aitchison zaprzecza przekonaniu większości badaczy co do prymarnej roli języka jako środka służącego przekazywaniu informacji. Autorka uważa, że język przystosowany jest raczej do nawiązywania kontaktów pomiędzy członkami grupy czy wykorzystywania go jako środek do wywierania wpływu na innych. Podobnie uważał Bronisław Malinowski, podkreślając tezę o dominującej w języku funkcji performatywnej, pragmatycznej. Takie podejście tłumaczy tezę stawianą przez pragmatyków mowy, utożsamiających proces komunikacji z wywieraniem wpływu na innych. Osoby biorące udział w dialogu, dzięki różnym formom używanego przez siebie języka (gatunków mowy) modyfikują rzeczywistość społeczną.
Komunikacja społeczna jest zatem jednym z procesów wytwarzania, przekształcania i przekazywania informacji pomiędzy jednostkami, grupami i organizacjami społecznymi. Celem komunikowania jest takie kształtowanie postaw, dzięki któremu możliwe jest skuteczne, zgodne z własnymi wartościami, ale przede wszystkim interesami, sterowanie odbiorcą komunikatu. Nadawca, chcąc tego dokonać, musi wykazywać cechy wiarygodności i atrakcyjności dla odbiorcy. Jeśli tworzony przez nadawcę wizerunek, odebrany zostanie jako niewiarygodny (niespójny bądź nieprzekonujący), jego skuteczność pragmatyczna zostanie mocno osłabiona.
Wydaje się, że pożądane również powinny być takie cechy jak kompetencja i obiektywizm, co przekładać się może na pozytywne nastawienie nie tylko do nadawcy, ale i do komunikatu przez niego wysyłanego. Jednak opisywane przez badaczy zjawiska wskazują, że decyzje wyborcze podejmowane są w dużym stopniu w drodze impulsu. Wyborcy dokonują oceny polityków i partii na podstawie wydarzeń i tematów, które zaprezentowane zostały na krótko przed oceną lub też na podstawie samej obecności polityka w telewizji. Opinie wyborców nie są zatem podejmowane na podstawie merytorycznych przesłanek i rozważań, ale spontanicznie, pod wpływem najłatwiej dostępnych wiadomości i skojarzeń związanych z danym kandydatem i jego ugrupowaniem.